![]() |
Źródło: Internet |
Leon
Eisenberg, „ojciec ADHD” przed śmiercią wyznał, że wymyślił
tą chorobę na zlecenie koncernów farmaceutycznych a tysiące
dzieci jest faszerowana lekami bez powodu. Czy ADHD nie istnieje?
Środowiska lekarzy, psychologów i pedagogów niedawno obiegła
wiadomość, że Leon Eisenberg (1922 - 2009) przed śmiercią
wyznał, iż na zlecenie koncernów farmaceutycznych wymyślił ADHD,
czyli Zespół Nadpobudliwości Psychoruchowej z Deficytem Uwagi. Czy
zatem, coś takiego jak ADHD nie istnieje?
Amerykański
psychiatra dziecięcy Leon Eisenberg w 1968 roku opisał ADHD. Ta
dysfunkcja niebawem została wpisana do rejestrów chorób
Amerykańskiego Towarzystwa Psychiatrycznego oraz Światowej
Organizacji Zdrowia. Szybko ujawniono, że doskonałym lekiem na tą
chorobę jest Ritalin, działający na organizm człowieka podobnie
jak amfetamina. Eisenberg prowadząc badania nad ADHD zyskał sławę.
Stał się wziętym psychiatrą, wykładał m.in. w Harvardzie i
Bostonie. Zasiadał w Komisji do klasyfikacji chorób Amerykańskiego
Towarzystwa Psychiatrycznego. Za badania psychiatryczne dzieci
otrzymał nagrodę Ruane Prize. Ale jak sugerują obecnie media, jego
naukowe badania nad ADHD niewątpliwie przyczyniły się do wzrostu
sprzedaży leków.
Sprzedaż metylofenidatu, znanego pod rynkową nazwą jako Ritalin czy Conerta, od "wynalezienia" ADHD (a raczej uznania go przez DSM - Diagnostic and Statistical Manual of Mental Disorders - klasyfikację zaburzeń psychicznych Amerykańskiego Towarzystwa Psychiatrycznego) zaczęła lawinowo rosnąć. Od 1,7 kg na rok w 1990 r. do 14,9 kg w 2000 roku (z czego 85 proc. w USA - rocznie przepisuje się tam blisko 11 mln recept na ten specyfik).
Sprzedaż metylofenidatu, znanego pod rynkową nazwą jako Ritalin czy Conerta, od "wynalezienia" ADHD (a raczej uznania go przez DSM - Diagnostic and Statistical Manual of Mental Disorders - klasyfikację zaburzeń psychicznych Amerykańskiego Towarzystwa Psychiatrycznego) zaczęła lawinowo rosnąć. Od 1,7 kg na rok w 1990 r. do 14,9 kg w 2000 roku (z czego 85 proc. w USA - rocznie przepisuje się tam blisko 11 mln recept na ten specyfik).
Co zrobić z ADHD?
No i co teraz? Co mamy zrobić z latami badań nad ADHD, z milionami dzieci diagnozowanymi i poddawanymi terapii, z doniesieniami, jakoby choroba ta miała podłoże genetyczne. Co mamy zrobić z tym zdaniem, o które nie możemy już zapytać człowieka, z którego ust padło?
Otwiera to wiele problemów. Po pierwsze, czy ADHD to rzeczywiście prawdziwa choroba? Było wszak w historii nauki wiele przypadków, kiedy uznane przez specjalistów terapie (ba, nagradzane nawet Noblem!) po latach okazywały się niesłuszne, nieprawdziwe i krzywdzące.
Tak było choćby w przypadku lobotomii: swego czasu jednej z metod leczenia schizofrenii i innych zaburzeń psychicznych. Chirurg przecinał włókna nerwowe łączące płaty czołowe z resztą mózgu. Skutek - pacjent stawał się potulny, bezmyślny, tracił poczucie tożsamości. Między 1935 a 1960 rokiem wykonano w USA blisko 50 tys. tych zabiegów. Wielu pacjentów umierało, inni stawali się okaleczonymi psychicznie niepełnosprawnymi jednostkami. Dość powiedzieć, że po latach np. Norwegia wprowadziła rekompensaty dla pacjentów poddanych lobotomii. Metodę zarzucono jako okrutną, nieetyczną i nieskuteczną.
No więc, co w takim razie z tym ADHD?
Jest chorobą czy nie jest? - Myślę, że warto byłoby przyjrzeć się wynikom badań dotyczących tej choroby - komentuje sprawę dr Tomasz Witkowski, który zasłynął z demistyfikowania rozmaitych "osiągnięć" w psychologii (można o nich przeczytać w jego książce "Zakazana psychologia").
Oczywiście, środowisko naukowców często źle przyjmuje takie "rewelacje", bo jak mają się poczuć badacze, kiedy kwestionuje się sensowność ich wieloletniej pracy? Kiedy wali się fundament, na którym z takim mozołem budowali swoje kariery - przyznaje Witkowski.
Tak samo źle przyjmują takie doniesienia zwykli ludzie - zwłaszcza zaś ci, których sytuacja bezpośrednio dotyczy, a uważa się dziś, że ADHD występuje u 4-8 proc. dzieci w wieku wczesnoszkolnym. Przy czym w najnowszym DSM (DSM-V) poszerza się definicję choroby i obejmuje nią także dorosłych (ile kolejnych opakowań leku będzie można sprzedać, ilu terapeutów znajdzie przy tym zajęcie!).
Oczywiście w takiej sytuacji pojawiają się także inne pytania - np. o wciąż zmieniające się granice pomiędzy normą a zaburzeniem, o medykalizację naszych stanów psychicznych i emocjonalnych, których nikt nie nazwałby dawniej chorobą. Ale także o lepszą diagnostykę, wykrywalność i wyleczalność wielu przypadłości, które były kiedyś lekceważone. No i o to, czy nauce można ufać.
Należy
też pamiętać, że....
Jeśli
jednak ktoś z czytelników ma w rodzinie/szkole/wśród bliskich
osobę nadpobudliwą i święcie wierzy w to zaburzenie, gdyż ma na
to dowody, proszę pamiętać o trzech rzeczach:
–
żyjemy
w czasach, gdzie chociażby w żywności znajdują się dodatki,
które oddziałują na całe nasze ciało, w tym i układ nerwowy,
wywołując zaburzenia zachowania, problemy z koncentracją i szereg
innych dolegliwości. Wśród kilku „winowajców” jest cukier
rafinowany, nadmiar węglowodanów prostych, barwniki spożywcze;
–
system
edukacji pozostawia wiele do życzenia – głównym zarzutem jest
to, że nie zapewnia odpowiednich warunków do rozwoju osobowości.
Tłumiąc rozwój jednostki możemy spodziewać się wszystkiego,
tylko nie „normalnego” zachowania;
–
istnieje
wiele czynników, których wpływ nie jest do końca zbadany, a które
weszły na stałe do naszego życia – np. promieniowanie
elektromagnetyczne, nanododatki do żywności.
Źródło: wiadomosci24, wyborcza, samouzdrawianie
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz