![]() |
Źródło: Internet |
Kiedy
umiera jeden z partnerów pojawia się żal, depresja i pustka.
Niekiedy jednak więź między kochającymi się ludźmi pozostaje
nieprzerwana, nawet gdy jednego z nich nie ma już wśród żywych.
Niektórzy odczuwają to jako "bezcielesną obecność".
Inni wierzą, że otrzymali z zaświatów pomoc lub ostrzeżenie…
Wiele osób przyznaje, że ich
ukochani małżonkowie czy partnerzy, którzy odeszli, dawali znać,
że są na wyciągnięcie ręki, tyle że w wymiarze, do którego
żywi nie mają dostępu.
Bezcielesna
obecność
Pan
M. z Warszawy wdowiec po "40", ojciec, którego syn kończy
podstawówkę. Jego żona zmarła w 2013 r. Stało się to bardzo
szybko, jej choroba trwała 1,5 miesiąca. Odeszła dzień przed
sylwestrem. Po nerwowej walce o jej życie i dniach spędzonych na
OIOM-ie Szpitala MSW, gdzie M. na przemian dowiadywał się, że
nadziei nie ma albo jeszcze jest, przyszedł najczarniejszy dzień.
Potem pogrzeb, od którego – jak mówi – czuje się jak wrak.
Są
jednak dni, kiedy M. ma wrażenie, że żona nadal jest obok.
–
To
jest odczucie "permanentnej obecności", czasem jakieś
muśnięcia, dotyki. Coś jak delikatny wiatr. To nietypowe doznania,
trudne do opisania. Najważniejsze jest to poczucie obecności –
przekonanie, że w mieszkaniu jest niewidoczny "ktoś",
najpewniej śp. żona. Kiedy jestem sam w domu i zasypiam, słyszę
też kroki, jakby ktoś chodził raz w kapciach, raz w wysokich
butach – dodaje M.
Podobnych
historii są dziesiątki. Niewykluczone, że większość wdowców,
wdów albo tych, którzy żyli w niesformalizowanych związkach, a
nagle stracili drugą połowę, przeżywa coś podobnego.
Psychologowie mają na to własny pogląd, sugerując, że to nie
duch ukochanego, tylko psychika żywego płata figle, starając się
wypełnić mu jakoś życiową lukę i skanalizować żal wynikający
z tęsknoty za kimś, kto był, a potem bezpowrotnie zniknął.
Teoria
ta na pewno ma swoje uzasadnienie, ale czy wyjaśnia historie takie
jak ta opowiedziana przez panią R. ze Śląska?
Z
racji tego, że jest to osoba znana w lokalnym środowisku, prosiła
mnie, by nie ujawniać dokładniejszych danych na jej temat. Jej
opowieść dotyczy rozwiązania problemu, który – jak mniema –
nadeszło właśnie z zaświatów.
Ale
zacznijmy od początku. Pani R. i jej małżonek uczyli w jednej
szkole. Pewnego czerwcowego dnia 2000 r. do jej męża przyszedł
dawny uczeń, który chciał odebrać świadectwo sprzed wielu lat. Z
jakichś powodów nie zrobił tego wcześniej, a teraz było mu ono
potrzebne. Problem w tym, że zaginęło, a duplikatu nie dało się
wystawić, ponieważ nie istniał już tamten kierunek, a wzór
dokumentu wyszedł z obiegu. Mąż pani R. obiecał mu jednak
świadectwo na wrzesień, choć sam nie wiedział, gdzie ono jest.
"Tymczasem
mąż zmarł 13 sierpnia 2000 r. i problem spadł na mnie" –
pisze pani R. "5 września przyszedł po obiecane świadectwo
nasz były uczeń. Jasne, że go nie miałam, ale powiedziałam mu,
że jest u dyrektora do podpisu i jutro będzie. Kazałam przyjść
na dwunastą. W domu rozpłakałam się i płakałam przez kilka
godzin, wymawiając mężowi, że nie dość, że tak młodo umarł,
to jeszcze zostawił mnie ze swoimi problemami. Błagałam o cud.
Nazajutrz
o 8:15 taka sytuacja: prowadzę lekcję i nagle urywam w połowie
zdania. Mówię do uczniów: »Przepraszam, ale idę po świadectwo«.
Machinalnie wzięłam do rąk taboret stojący pod tablicą,
przeszłam na zaplecze, jak we śnie dostawiłam taboret do jednego z
czterech segmentów meblościanki, jak lunatyk wspięłam się na
stołek, wsunęłam dłoń w stos zeszłorocznych rysunków i prac i
jednym ruchem wyjęłam TO ŚWIADECTWO!" – relacjonowała.
Czy
rzeczywiście stał się cud? A może ręką kobiety kierował zmarły
mąż? Zresztą, nie był to ostatni raz, kiedy dane jej było poczuć
wsparcie z zaświatów – przyznała R.
Oni
czuwają
Podobnych
relacji są dziesiątki i wypełniają one książki o
parapsychologii oraz internetowe fora. Wiele historii znaleźć można
w pracach działaczy Towarzystwa Badań Parapsychicznych założonego
w 1882 r. w Londynie. Jego przedstawiciele, wśród których byli
znamienici uczeni, zbierali i weryfikowali doniesienia sugerujące,
że ludzka świadomość może przetrwać śmierć i kontynuować
istnienie w innym wymiarze.
Jednym
ze wspomnianych badaczy był Camille Flammarion (zm. 1925) –
wybitny francuski astronom i propagator nauki, a także
parapsycholog, który w trzytomowym dziele "Śmierć i jej
tajemnica" opisał wiele historii o komunikatach z zaświatów,
jakie otrzymywali wdowy lub wdowcy. Nadchodziły one w bardzo różnej
postaci: podczas snu, jako wizje albo realistyczne przekazy głosowe
czy myślowe.
Na
tym polu zdarzały się też przypadki wyjątkowe i takim była
historia przekazana mi przez panią J. Dotyczyła ona komunikacji
pośmiertnej, a dokładnie ważnej wiadomości od zmarłego męża
dla żony, tyle że przekazanej osobie trzeciej, którą była
właśnie pani J. Historia ta demonstruje, że zmarli ukochani nie
tylko manifestują swoją obecność, ale też niekiedy ostrzegają.
Było
to w 1985 r. Pani J. wybrała się z dzieckiem w odwiedziny do
ciotki, której rodzinę w ciągu dwóch lat spotkała niewyobrażalna
seria nieszczęść. Zmarło w niej trzech mężczyzn: mąż ciotki,
jej syn oraz zięć. Wdowy po nich mieszkały w domu-bliźniaku.
Pewnej nocy pani J. poczuła, że opuszcza ciało i nagle znajduje
się nad domem, gdzie odebrała dziwaczny przekaz, który nazwała
"telepatyczną wiadomością".
"Przekaż
cioci, mojej żonie, mojej córce i synowej, że nam jest tu dobrze i
niepotrzebnie płaczą i się martwią. My jesteśmy szczęśliwi.
Powiedz im, by skupiły uwagę na dzieciach, szczególnie na Janku"
– brzmiał komunikat.
Ów
Janek był najstarszym wnukiem ciotki, który miał wrodzoną wadę
klatki piersiowej i czekała go operacja.
Nie
była to jednak cała konwersacja J. z wujkiem (bo to on przekazywał
wiadomość). Kobieta poprosiła go, by dał domownikom jakiś znak,
gdyż inaczej jej nie uwierzą. Obiecał, że to zrobi. Rano na
podłodze znaleziono ozdobny talerz wiszący uprzednio na ścianie.
Nie mógł spaść i się nie potłuc. Ktoś go zdjął, choć nie
wiadomo było, kto. Pani J. przekazała następnie ciotce i
pozostałym wdowom, co usłyszała we śnie, ale miała wrażenie, że
jej nie uwierzyły.
"Niedługo
potem Janek został zoperowany. Wyprostowano mu zapadniętą klatkę
piersiową. Operacja według lekarzy udała się, ale skrzep się
urwał i na trzeci dzień Janek umarł. Do rzędu mogił dołączono
czwartą" – opisała finał historii J.
Przewodnicy
na drugą stronę
Oprócz
opisanych powyżej historii o "komunikacji pośmiertnej"
parapsychologia zna inne przypadki demonstrujące, że miłość może
przetrwać śmierć. Chodzi o doświadczenia bliskiej śmierci, tj.
relacje ludzi, którzy (np. w wyniku zatrzymania krążenia) znaleźli
się na krótko w stanie śmierci klinicznej i mieli różne związane
z tym doznania. Niektórzy z nich po przejściu przez słynny "tunel"
napotykali zmarłych bliskich, którzy zwykle zawracali ich, mówiąc,
że jeszcze nie pora na śmierć.
Mało
znaną odmianą doświadczeń śmierci jest tzw. śmierć
współdzielona. To rzadkie i nieczęsto opisywane zjawisko, które
(najprościej mówiąc) występuje, kiedy umysł osoby czuwającej
przy łożu śmierci kogoś bliskiego "podłącza się" do
umysłu umierającego.
Zjawiskiem
tym zajmował się pionier badań nad doświadczeniami z pogranicza
śmierci, dr Raymond Moody, który poświęcił mu książkę
"Glimpses of Eternity", gdzie wyjaśniał, że żywa osoba
uczestnicząca w śmierci współdzielonej ma zwykle wrażenie
wyjścia z ciała i zmiany "parametrów przestrzeni". Z tej
perspektywy obserwuje ona moment przejścia umierającego z tego
świata do następnego, czemu towarzyszą takie same sceny jak te, o
których mówią pacjenci po śmierci klinicznej.
Wśród
relacji o śmierci współdzielonej znaleźć można opowieść
kobiety, która, czuwając przy umierającej matce, niespodziewanie
weszła w odmienny stan świadomości, stając się świadkiem
niezwykłej sceny.
Jej
zmarły przed laty ojciec zjawił się, by pomóc swojej żonie
przejść w zaświaty:
"Sceny
z życia matki przelatywały przed moimi oczami jak w filmie 3D"
– rozpoczyna swą relację. "Kiedy przegląd wspomnień znikł,
zobaczyłam, że matka wyszła poza ciało. Dostrzegłam też ojca,
który zmarł 7 lat wcześniej. (…) Teraz pomagał matce przywyknąć
do przebywania poza ciałem. Spojrzałam tacie w twarz i dało się
wyczuć płynącą od niego miłość. Zaraz potem jednak skupił się
on na mamie. Tata wyglądał młodo, choć w chwili śmierci miał 79
lat. Wokół niego była jakaś łuna albo jasność. Był pełen
życia. (…) Część zjawy matki, która była przezroczysta stała
nad jej martwym ciałem, do połowy w nim zanurzona. Potem mama z
tatą odlecieli gdzieś w jasność i zniknęli".
Zatem
jak jest z tą miłością po śmierci?
Pani
Renata z Rzeszowa: medium, czyli osoba komunikująca się z bytami z
"tamtej strony", przyznaje, że trwa ona dalej.
–
Związki
karmiczne i duchowe trwają nawet po śmierci. Miałam kontakt z co
najmniej czterema takimi przypadkami. Ale nie tylko miłość
sprawia, że dusza pozostaje czy raczej trwa przy osobie żyjącej.
Odejście mogą utrudnić też niezałatwione sprawy albo nagła
śmierć sprawiająca, że dusza nie wie, co się z nią dzieje…
Źródło: strefatajemnic
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz