Jak
postrzegasz śmierć? Jako nieuniknione „zło”, smutną
rzeczywistość? Jeżeli nie boisz się swojego wnętrza, zapraszam
w podróż, która paradoksalnie może doprowadzić Cię do
pełniejszego życia.
Śmierć
to idea, której wolimy nie dotykać. Większości ludzi kojarzy się
z szarością, smutkiem, nieuniknioną, odroczoną karą. Mało
kto lubi rozmyślać na temat czegoś, co jest nieuniknionym złem.
Jeżeli już spotykamy się ze śmiercią, to jest ona w kulturze
masowej albo bardzo bezosobową emocją, gniewnym rozlewem krwi
w filmie akcji lub też mroczną jatką z tanich horrorów.
Czasem również widujemy ją okraszoną czarnym humorem który, jak
za czasów średniowiecza (danse
macabre),
stara się oswoić wizerunek śmierci po przez dowcip i groteskę.
W życiu bywa jednak mniej zabawnie. Spotkanie się ze śmiercią jest niemal zawsze jakąś stratą. Tracimy kogoś z rodziny, z otoczenia. Jak każda strata dla ego jest prostym matematycznym rachunkiem. Giną przyjemności przebywania z bliską osobą, z braku jej niezliczonych pozytywnych cech, których wcześniej nawet nie dostrzegaliśmy. Wykradzione są nasze emocje. Wspomnienia z daną osobą przechodzą do następnej kategorii „bezpowrotnie straconych”. Nawet jeżeli osoba nie była nam bliska, ledwo ją kojarzymy, zetknięcie ze śmiercią pobudza empatię i procesy utożsamiania się z daną osobą. Wówczas już nie rozpatrujemy, wątpliwej dla ego, straty nieznanego nam człowieka. Wówczas zazwyczaj potykamy się o refleksje naszego własnego, nieuniknionego losu. Pojawiają się, o wyuczonym już zabarwieniu, mroczne myśli utraty nie tylko emocji, miłych wspomnień, pomocnej dłoni, ale czegoś, czego nawet nie potrafimy sobie wyobrazić. Utraty wszystkiego. Ta nie pojmowalna myśl trawa zazwyczaj krótko i w miarę możliwości odsuwamy ją od siebie zostawiając wolną i śmiertelnie niebezpieczną w podświadomości. Świadomością uciekamy jak najdalej, tłumacząc sobie czasem, że „to i tak nieuniknione”, więc nie ma sensu się nad tym zastanawiać. Dotknięta czymś nie do pojęcia, dusza okalecza się, tworząc „grzech pierworodny”, który do końca dni będzie stąpał za nią jako pierwotny cień. Ta skaza jest jednym z najbardziej produktywnych źródeł lęków… jak również jednym z najpiękniejszych darów, jakie mogliśmy otrzymać.
W życiu bywa jednak mniej zabawnie. Spotkanie się ze śmiercią jest niemal zawsze jakąś stratą. Tracimy kogoś z rodziny, z otoczenia. Jak każda strata dla ego jest prostym matematycznym rachunkiem. Giną przyjemności przebywania z bliską osobą, z braku jej niezliczonych pozytywnych cech, których wcześniej nawet nie dostrzegaliśmy. Wykradzione są nasze emocje. Wspomnienia z daną osobą przechodzą do następnej kategorii „bezpowrotnie straconych”. Nawet jeżeli osoba nie była nam bliska, ledwo ją kojarzymy, zetknięcie ze śmiercią pobudza empatię i procesy utożsamiania się z daną osobą. Wówczas już nie rozpatrujemy, wątpliwej dla ego, straty nieznanego nam człowieka. Wówczas zazwyczaj potykamy się o refleksje naszego własnego, nieuniknionego losu. Pojawiają się, o wyuczonym już zabarwieniu, mroczne myśli utraty nie tylko emocji, miłych wspomnień, pomocnej dłoni, ale czegoś, czego nawet nie potrafimy sobie wyobrazić. Utraty wszystkiego. Ta nie pojmowalna myśl trawa zazwyczaj krótko i w miarę możliwości odsuwamy ją od siebie zostawiając wolną i śmiertelnie niebezpieczną w podświadomości. Świadomością uciekamy jak najdalej, tłumacząc sobie czasem, że „to i tak nieuniknione”, więc nie ma sensu się nad tym zastanawiać. Dotknięta czymś nie do pojęcia, dusza okalecza się, tworząc „grzech pierworodny”, który do końca dni będzie stąpał za nią jako pierwotny cień. Ta skaza jest jednym z najbardziej produktywnych źródeł lęków… jak również jednym z najpiękniejszych darów, jakie mogliśmy otrzymać.
W
takim razie zadajmy sobie pytanie: czym jest śmierć? Gdyby śmierć
była rzeczywiście nieuniknionym końcem wszystkiego, po co tracić
krótki czas, który nam pozostał nad rozmyślaniem nad nią?
Problem
tkwi w paradoksalnych z pozoru założeniach. Jeżeli ktoś
nie rozumie swojej natury, nie zrozumie natury śmierci. Nie można
słowami odkryć prawdziwej natury człowieka, jednak na ile to
możliwe, postaram się wskazać właściwy kierunek. Tak więc czym
jesteś? Ojcem, matką, uczniem, Polakiem, szczupłą blondynką,
zgarbionym opasłym panem, dozorcą, profesorem, katolikiem…
Wszyscy gramy w życiu wiele ról, wcielamy się w różne
czasem nawet sprzeczne z sobą postacie. Każdy posiada wachlarz
cech, przyzwyczajeń i nawyków, które zebrane w całość
tworzą byt, który określamy jako „ja”. Utożsamiamy się wiec
z ego i często nie zastanawiamy się, jakie są tego
konsekwencje.
Co
się stanie, gdy na przykład stracisz pracę? Wychodzisz z jakiejś
roli życiowej… Czy wtedy nie jesteś już sobą? Zgodnie
z założeniem tak powinno się stać, skoro jesteśmy zbiorem
cech i uwarunkowań. Może jesteśmy swoimi myślami? Myśli
wciąż się pojawiają i odchodzą. Nie zakłócają jednak
odczucia, że dalej jestem „taki sam”. Często utożsamiamy się
również z ciałem. Co się jednak stanie, gdy stracisz rękę
lub inną jego część? Przestaniesz być sobą? Gdzie jest granica
tego szaleństwa, kiedy przestajemy istnieć?
Co
roku zmieniamy się, niekiedy bardzo mocno. Zmienia się nasze
zachowanie, nasze ciało. Gdy spytam: czy jesteś tą samą osobą?,
odpowiesz zapewne, że pomimo zmian wciąż jesteś „sobą”.
Ciężko jest zrozumieć, czym jesteśmy. Wypowiedzieć tego się nie
da. Najłatwiej jest wzorem starych mistrzów odrzucić wszystko czym
się nie jest… to ulotne, a jednocześnie nieskończenie
prawdziwe uczucie, które zostanie, będzie bardziej wymowne niż
wszystkie słowa kiedykolwiek wypowiedziane.
Pomedytujmy
przez chwilę nad tym, kim jesteśmy i podsumujmy to, co wydaje
nam się, że wiemy.
- Mam ciało, ale… nie jestem swoim ciałem, ponieważ gdy stracę jakąś część ciała, dalej czuję, że „jestem”. Ciało zmienia się codziennie a ja wciąż „jestem”.
- Mam nawyki oraz uwarunkowania, ale… nie jestem swoimi nawykami i uwarunkowaniami, ponieważ zmieniając je, dalej „jestem”.
- Posiadam myśli, ale… nie jestem swoimi myślami, ponieważ gdy myśli się nie pojawiają, nadal „jestem”.
- Doświadczam różnych form i bodźców… ale nie jestem bodźcami ani formą, ponieważ ona wciąż się zmienia, powstaje i znika, a ja wciąż czuję, że „jestem”.
Co
w takim razie zostaje? Co jest naszą niezmienną, a więc
prawdziwą naturą? Jak już stwierdziłem, odpowiedź na to pytanie
każdy powinien znaleźć sam, ponieważ nie jest to odpowiedź,
którą można zamknąć w mentalnym obrazie. By
kontynuować, nazwę to odczucie „obecnością”, „istnieniem”,
„świadomością”. Nie przywiązuj się jednak zbytnio do nazw
i etykiet. Słowa są puste w chwili, gdy mają opisać
pierwotne doświadczanie. Są tylko drogowskazami, które mają
doprowadzić cię do przeżycia owego stanu.
Dobrze,
jesteś więc świadomością… ale przecież to nie sprawia, że
śmierć znika. Wróćmy więc do pierwszego pytania: czym jest
śmierć? Jeżeli jest stratą, to nie mamy czego stracić, bo nie
jesteśmy ani ciałem, ani myślami, ani swoimi uwarunkowaniami. Czym
jest pierwotne założenie śmierci? Jest niebytem. Całkowitym
brakiem doświadczenia, końcem czasu.
W
tym momencie dzieje się coś magicznego. Jeżeli jesteśmy czystym
doświadczeniem, a śmierć jest jego końcem, to jak możemy
jej doświadczyć? Przecież jesteś doświadczeniem. Istnieje tylko
to, co pojawia się w doświadczeniu, to co zjawia się
w świadomości, co nie jest mną, ale czego mogę doświadczyć.
Powstaje więc mentalny paradoks: jak mogę doświadczyć czegoś, co
jest brakiem doświadczenia? Odpowiedź jest prosta, oczywiście nie
mogę.
Nie doświadczysz śmierci, ponieważ jeżeli czegoś doświadczysz
po śmierci, zaprzecza to temu, że nie żyjesz. Świadome
zrozumienie tego, czym jest nasza natura, czym jest śmierć i czym
jest życie, okazuje się jednym i tym samym zagadnieniem.
Jeżeli
dalej wymyka Ci się to zrozumienie, pomyśl o czasie. Czym jest
czas? Czy możemy wrócić do przeszłości? Oczywiście możemy użyć
wspomnień, ale wspomnienie zawsze przeżywamy w chwili obecnej.
Czy możesz przenieść się do przyszłości? Oczywiście codziennie
przenosimy się do przyszłości. Każda sekunda to podróż w jedną
stronę, jednak w każdym momencie możesz stwierdzić, że
jesteś „teraz”. Wszystko czego doświadczamy, znajduje się
w jednym punkcie czasoprzestrzeni: „tu i teraz” . To
kolejna furtka i sedno medytacji, by spojrzeć na to, kim
jesteś. Wspomnienia nie są nami, ponieważ w chwili obecnej
nie musimy ich przywoływać, a wciąż jesteśmy. Przyszłość
również nie istnieje, ponieważ zawsze wita nas teraźniejszością.
Korzystając z „furtki czasu” jeszcze raz zastanów się nad
swoja naturą i iluzją doświadczenia śmierci. Co widzisz?
Ja widzę, że będąc „tu i teraz” mogę co najwyżej
stworzyć sobie mentalny obraz przyszłości, w którym powołuję
do życia abstrakcyjną ideę zwaną śmiercią. Nie mogę jej jednak
nigdy doświadczyć, ponieważ moją naturą jest obecność w czasie
teraźniejszym.
Rozmyślając
o śmierci, rozbijamy mur iluzji… iluzji śmierci, naszej
prawdziwej natury, tego, czym wydaje nam się nasze obecne życie,
pełne lęków o sprawy nieważne. Wszystko to dzięki
nieuniknionego – w naszym mniemaniu – „zła”,
które okazuje się kluczem do poznania życia. Zaczynamy być
mocniej „tu i teraz”. Mentalna gra w tworzenie
przyszłości oraz ciągły nawyk powracania do przeszłości znika
w olśniewającym pięknie chwili obecnej.
Jeżeli
dalej nie czujesz, czym jest twoja natura i że śmierć jest
tylko iluzją, spróbuj nad tym pomedytować. Może w trakcie
uspokajania umysłu, gdy zgiełk codziennych myśli na chwilę
ustanie, nie tylko zrozumiesz, ale i poczujesz, że tak naprawdę
jedyne co istnieje i co możesz medytować, to życie… Twoja
wieczna natura.
Źródło:
hypnotools.pl.
Brak komentarzy:
Publikowanie komentarza